wtorek, 28 maja 2013

Gdy na swojej drodze spotykasz Anioła...

Dzisiejsza notka miała być zupełnie na inny temat. Zainspirowałam się jednak kawą z Ciocią O. i postanowiłam napisać o Aniołach...Mam ogromne szczęście, bo w swoim życiu poznałam ich wiele i wciąż przy mnie trwają, mimo dzielącej nas odległości. Ciocia O. też nim jest, bo jak inaczej nazwać kogoś, kto mimo, że prawie w ogóle Cię nie znał bardzo Ci pomógł odnaleźć się w życiu na emigracji? 

Ciocię O. poznałam w najważniejszym jak dotąd dla mnie dniu. Siedziałam spięta i zdenerwowana w poczekalni gabinetu lekarskiego i czekałam na potwierdzenie kotłujących się w mojej głowie pytań : jestem w ciąży, czy też nie? I co ważne : czy faktycznie jestem w dobrym miejscu o dobrej godzinie? Wizyta bowiem znacznie się opóźniała, a Pań siedzących ze mną tak jakby nie ubywało. Języka francuskiego nie znałam wcale, więc jak tu się spytać o to, czy tu aby na pewno przyjmuje doktor T. ?  Sekretariatu niestety nie było, a godzina mojego rendez - vous już dawno minęła.

Dokładnie pamiętam twarze tych Pań, rozważałam którą zapytać o te informacje, ale jakoś do żadnej nie byłam przekonana. I wtedy przyszła ona - Ciocia O. ... Miała przed sobą piękny brzuszek, jak się okazało już 7 - miesięczny. Pomyślałam, że ktoś taki jak ona, na pewno zna obce języki więc spytałam łamiącym się głosem, czy mówi po angielsku. Powiedziała wtedy, że jest Polką, a ja poczułam, że Ciocia O. spadła mi z nieba! Czekałyśmy więc we dwie w tej poczekalni, a w tle słychać było francuską muzykę. Myślę, że od razu poznałabym te piosenki, gdybym ich teraz posłuchała... Tak bardzo ważny był to dla mnie dzień.
Kiedy przyszła pora mojej wizyty Ciocia O. trzymała mocno kciuki za mnie. Trzęsłam się jak nigdy - dowiedziałam się wtedy, że będę miała dzidziusia! Wyściskałyśmy się wtedy i opowiedziała mi o swoich początkach ciąży. Poleciła klinikę, w której zamierzała rodzić i wspomniała także o lekarzu, do którego trafiłam zupełnie przez przypadek (był jedynym polskim lekarzem ginekologiem nie będącym wtedy na urlopie poza Paryżem). Ciocia O. podała mi także swój numer telefonu i kontakt na fb. Powiedziała, że jeśli będę czegoś potrzebowała to mam się odezwać.

Dzisiaj, już prawie 2 lata od tego spotkania, obie mamy wspaniałe i jakie już duże dzieci ;) Kontaktujemy się ze sobą bardzo często i staramy się też jak najczęściej widywać. Ciocia O.  do dziś mnie wspiera we francuskim świecie, wymieniamy się poglądami na temat wychowania dzieciaczków. Często jest moją wyrocznią, bo jej synek jest starszy od Amelki, więc pewne rzeczy mają już za sobą. 
Przykładem może być tutaj ząbkowanie : pewnego dnia byłyśmy bowiem umówione na spotkanko, ale ja jednak chciałam odwołać ( i z tego co pamiętam to ostatecznie tak się stało). Amelia tego dnia gorączkowała i też miała biegunkę. Oczywiście byłam bardzo zmartwiona, a co Ciocia O. na to? Powiedziała, że to ząbki i tak też było! Te same objawy miał jej synek jakiś czas temu ;) i tak do dziś nam ząbkują te nasze maluchy --- > jak się dziś okazało--> teraz jednocześnie idą im zęby :).

Ciociu O. dziękuję Ci za to wsparcie i mam nadzieję, że jeszcze nie masz dość tych moich często zakręconych pytań ;). Takich ludzi jak Ty niełatwo jest znaleźć w dzisiejszych czasach i tym bardziej się cieszę, że całą Twoją rodzinkę mamy tak blisko :))

Dziękuję też wszystkim Wam - moje Anioły tam w Polsce. Myślę, że czujecie jak bardzo tęsknię za Wami!
Miłego popołudnia:)

12 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Jak się przyjeżdża do obcego kraju ktoś taki jest naprawdę potrzebny. Więc i ja to lubię! :)

      Usuń
  2. Siedze i dumam co mam napisac/odpisac/skomentowac i nic mi do glowy nie przychodzi... bo musze uwazac zeby tusz mi sie nie rozmazal, jednoczesnie sprawiac wrazenie ze "it's ok" bo inaczej beda stawiac pytania w biurze..., nie mogac zrozumiec (ah, ci Francuzi) ze uronic lze (tu raczej powinnam liczby mnogiej uzyc) mozna z powodu pozytywnych emocji a nie tylko jak cos jest very very bad... to wszystko musze skoordynowac z dyskretnym uzyciem kleenexa :)
    a to juz za duzo tej podzielnosci uwagi... :) i w sumie nie wiem dlaczego ale mysle o kiszonych ogorkach :) i ze "przygarnial Aniol Aniolowi", o! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Anioł z kiszonymi ogórkami? Daję od siebie, co mogę :D

      Usuń
  3. Takie anioły to istny skarb :D

    Ja na emigracji poznałam dwie z którymi mam kontakt do dziś i były to rodowite Angielki dużo starsze ode mnie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na emigracji szuka się bratniej duszy, by nie czuć się samotnym. Na pewno pomogły Ci się zaklimatyzować :)

      Usuń
  4. A mój Anioł już prawie trzy lata jest moim mężem :)
    Ja Kocham Anioły - one dają mi moc i nadzieję.
    "Anioły istnieją" - to pewne nawet kiedy są daleko od Nas :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Az sie wzruszylam czytajac ten wpis Gosiu.. Zycze Ci jak najwiecej takich Aniolow na Twojej drodze, jest ich chyba wokolo wiecej niz nam sie wydaje i znajduja do nas droge w tych odpowiednich momentach. Ja sobie mysle, ze to dobro ktore wysylamy w swiat wraca do nas pod taka postacia...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również wszystkiego najlepszego i teraz to ja się wzruszyłam czytając Twój komentarz :)Też jestem zdania, że dobro powraca i oby było go jak najwięcej w naszym życiu!

      Usuń
  6. To Amelka jest prawdziwą paryżanką! O matko, chyba się w niej jeszcze bardziej zakochałam! ;)
    I bardzo dobrze, że Anioły od czasu do czasu spadają na nasze drogi. :):*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Amelcia jest Paryżanką i pewnie kiedyś będzie się z tego bardzo cieszyła :)

      Usuń