niedziela, 31 marca 2013

Jedno zdjęcie przekaże więcej, niż tysiąc słów.

Kiedy wchodzę do kogoś nowo poznanego do domu, zawsze mam chęć zwiedzania każdego z pokoi... I nie wiąże się to z wścibstwem, a wręcz przeciwnie. Uwielbiam w ten sposób właśnie dowiadywać się nowych rzeczy o znajomych! Wystrój mieszkania, dodatki, bibeloty, a nawet zwykła półka w przedpokoju mówią o jej właścicielu bardzo wiele. 

Mnie zawsze najbardziej urzekają duże ilości zdjęć - i nieważne czy to są takie, które zdobią ścianę, czy też takie, które stoją blisko naszego stołu w jadalni... Zdjęcia to nie tylko wydarzenia zapisane na karcie papieru. To przede wszystkim nasze uczucia, spełnione marzenia. Nasza historia.  

Nic nie uświadamia mi kruchości czasu, jego nietrwałej i ulotnej natury bardziej niż fotografia. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mam już prawie roczną córkę i że od mojego ślubu minie w tym roku aż 3 lata. W Paryżu natomiast jesteśmy już prawie 2 lata... Niesamowite ile już albumów czeka w komodzie na wieczorne oglądanie ! 

Mam więc wielkie marzenie na przyszłość. Bardzo chciałabym na jednej ze ścian swojego mieszkania zasiać ogród moich ukochanych zdjęć. Najlepiej gdzieś przy schodach, by wchodząc na nie zawsze mieć przy sobie obrazy moich bliskich i ważnych dla mnie miejsc...                                       










sobota, 30 marca 2013

Joyeux Pâques !

To już nasza druga Wielkanoc tutaj, ale muszę przyznać, że dopiero w tym roku baczniej przyglądam się witrynom sklepowym oraz zaglądam Francuzom w ich zakupowe koszyki. W zeszłym roku byłam zbyt pochłonięta dekorowaniem pokoju Amelki, ale także tęsknotą za bliskimi. Teraz jakoś czuję się pogodzona z tym, że jesteśmy tutaj. Zresztą w dobie internetu, telefonów Święta na emigracji już tak strasznie się nie prezentują ! Tym bardziej, że jesteśmy tutaj w trójkę.

Wielkanoc w Paryżu kojarzy mi się przede wszystkim z jajkami, kogutami oraz królikami w czekoladzie. Z roku na rok pomysłów na ozdoby i dekoracje świąteczne przybywa, a niektóre z nich to prawdziwe dzieła sztuki! Wczorajszy spacer z Tatinkiem i Amelką poświęciłam na sfotografowanie kilku witryn tutejszych "pâtisserie". Efekt zobaczcie sami.








Wielkanoc we Francji obchodzona jest przez dwa dni : niedzielę i poniedziałek. Francuzi, podobnie jak Polacy, biorą udział w Mszy Św. w niedzielę. Nie ma tu jednak procesji, ani tydzień wcześniej Niedzieli Palmowej. Francuzi nie święcą także pokarmów. Problemem jest więc znalezienie tutaj koszyczka wiklinowego czy też lukrowego baranka (w tej sytuacji ratują nas Polaków sklepy z polską żywnością). Francuską tradycją są jednak akcje charytatywne na rzecz biednych dzieci organizowane zawsze na tydzień przed Wielkanocą. Drugi dzień Świąt spędzają na spotkaniach ze znajomymi lub rodziną. Często te dwa dni Świąt są traktowane jak dodatkowe dni urlopu i większość Francuzów wyjeżdża w tym czasie na wakacje.

Na francuskim stole oprócz czekolady nie może zabraknąć jagnięciny. Najbardziej popularna jest gicz jagnięca, ale możemy znaleźć na nich także wykwintne pasztety (np. z indyka z pieczarkami) oraz ryby (suszony dorsz lub halibut). Nasze Święta będą typowo polskie. Z żurkiem, z białą kiełbasą, chrzanem i ćwikłą i wieloma innymi smakowitościami. Ale chcę też zakupić kilka francuskich rarytasów, by poczuć się jak w Paryżu ;-).

Francuzi nie obchodzą Lanego Poniedziałku, ale dla dzieci znajdziemy tu wiele innych atrakcji. Oferta centrów handlowych oraz cukierni jest głównie skierowana do najmłodszych, a rodzice mogą w tym czasie wydać baaardzo dużą pulę pieniędzy ;)) W niedzielny poranek zaczyna się bowiem wielkie poszukiwanie czekoladowych smakołyków – jajek wielkanocnych ("oeufs de Pâques"), kurczaczków (poussins), zajączków (lapins). Zostają one ukryte przez rodziców, chrzestnych oraz dziadków w ogrodzie, mieszkaniu lub też na balkonie. Musi być to świetna zabawa dla maluchów!

Być może w przyszłym roku, gdy Amelia będzie już starsza wybierzemy się na Chasse aux oeufs“ (polowanie na jajka) lub też weźmiemy udział w toczeniu ugotowanych na twardo jaj ;-) Zabawa polega na tym, aby stłuc skorupkę innym osobom, a nie naruszyć swoich ;-).

A tymczasem szykujemy się z Amelią na spacer do kościoła, aby poświęcić pokarmy i celebrować Święta po polsku. Bo wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Wesołych Świąt Kochani!                                      

piątek, 29 marca 2013

Robi się świętecznie ;-)

Przygotowania do Świąt ruszyły pełną parą. 

Wygląda na to, że Amelce już troszkę lepiej, bo uśmiech od ucha do ucha prezentuje od samego rana. Tatinek natomiast ma dziś dzień wolny :- ) Dzielnie pomaga Amelce sprzątać zabawki i je od nowa rozrzucać, znowu pomaga je chować i znowu rozwalać ;- ) Następnie oboje mają zadanie nieprzeszkadzania w kuchni a potem chwalenia tego, co mi w niej wyjdzie ;) 

A ja? Nie wiem za bardzo od czego zacząć. Ale spokojnie, bo tylko spokój mnie może uratować ! Zaraz sobie wszystko ułożę. Założę fartuszek i do roboty ! Bo niby nas tylko dwoje dorosłych jest, ale jednak wszystko musi smakować i wyglądać perfekcyjnie! Z samego rana czmychnęłam do polskiego sklepu odebrać Wielkanocne zamówienia. Stałam w gigantycznej kolejce, która końca nie miała! Obawiałam się też, że jak wejdę do sklepu, to oprócz zamówionych przeze mnie rzeczy, zastanę nam tylko Panią ekspedientkę i puste półki. Klienci wychodzili bowiem z wielkimi siatkami! Szaleństwo świąteczne na emigracji dotyczy jak widać nie tylko Bożego Narodzenia ;-) Miło popatrzeć jak Rodacy wciąż starają się zachować staropolskie zwyczaje.

A jutro koszyczek ! Wciąż jestem o jednej okrągłej serwetce, bo nie znalazłam nic nowego. No nic musi wystarczyć. Ważne, że jest co do koszyczka włożyć; że jest baranek, że są pisanki...

Pamiętam jak w zeszłym roku jechaliśmy metrem z prawdziwym splendorem :D Ja w ciąży, obok mnie siedzi Tatinek z koszykiem przykrytym serwetką. Oboje czujemy aromaty kiełbachy i schabu oraz śmiejemy się po cichu sami do siebie. Bo co sobie muszą myśleć Francuzi, którzy nie mają pojęcia, jak wyglądają nasze, polskie Święta ;-) Nie ukrywam, że do głowy przychodziły mi wtedy różne zwariowane rzeczy :D 

Zrobiło się bardziej swojsko, gdy usłyszeliśmy polskie słowa i ujrzeliśmy po chwili ludzi ze święconką. Wszyscy zmierzaliśmy do jednego miejsca, do kościoła znajdującego się niedaleko Placu Concorde. To było naprawdę niesamowite przeżycie...

Kończę już i uciekam do kuchennych obowiązków. Jak widzę sernik sam się nie zrobi ;-)
Ale wcześniej  pragnę Wam złożyć życzenia :

Z okazji Wielkanocy życzę Wam wiosny, wiosny, wiosny!
Pękających pąków, krokusów i przebiśniegów.
Topniejących śniegów, ziemi, która zaczyna pachnieć,
słońca, które nie tylko świeci, ale wreszcie także grzeje.
Wiosny w przyrodzie i w życiu rodzinnym,
w pracy, na koncie bankowym i gdzie tam jeszcze komu zimno.



czwartek, 28 marca 2013

Francuskie "Macarons".

Dwa lata temu w maju pierwszy raz w swoim życiu przyleciałam do Paryża na kilka dni. Wiedziałam już, że od czerwca będę tu mieszkać - szukaliśmy więc dla siebie nowego, rodzinnego gniazdka... Pomagała nam w tym Pani z agencji nieruchomości, która oprowadzała nas po Paryżu ( a w zasadzie woziła swym malutkim samochodem ;) i pokazywała nam mieszkania, które wcześniej wybraliśmy przez internet. Temu zwiedzaniu towarzyszyła nam ciekawa opowieść o paryskich zwyczajach, polecanych restauracjach, sklepach a także przysmakach ! Wtedy też pierwszy raz usłyszałam o francuskich macarons, ale w natłoku informacji zupełnie o nich zapomniałam. Pani wspominała wtedy, że obecnie bardzo popularne jest pieczenie ich samemu, we własnej kuchni. Organizowane są nawet specjalne warsztaty, których podobno nie może ominąć żadna szanująca się Pani Domu ;-)

Pierwszy raz spróbowałam ich smaku dopiero po kilku miesiącach pobytu w Paryżu, choć nie ukrywam, że już wcześniej trudno było mi oderwać wzrok od witryn tutejszych "pâtisserie" (francuskie cukiernie). 

Macarons wyglądają wręcz obłędnie ! Są idealnie okrągłe i kuszą swoją kolorostyką. Ten wykwintny deser składa się z dwóch niewielkich, bezopodobnych ciastek, przełożonych słodkim nadzieniem o przeróżnych smakach ( pierwotna, XVI- wieczna wersja macarons nie zawierała nadzienia). 

Początkowo wyglądały mi na bardzo sztuczne, tak jakby były farbowane czy też mocno lukrowane. Doczytałam jednak, że przyrządza się je głównie z białek jaj, cukru pudru i mielonych migdałów. Nie ma tu więc mowy o dziwnych barwnikach. Oczywiście każda "pâtisserie" wzbogaca swoją unikalną recepturę odpowiednio innymi składnikami, by nadać macaronom swój charakterystyczny smak. Początkującym polecam klasykę, czyli te o smaku truskawkowym,waniliowym, czekoladowym, kawowym,  pistacjowym, malinowym lub cytrynowym.

Najbardziej znaną cukiernią, która specjalizuje się w macaronach jest Ladurée ( możecie ją znaleźć na przykład na Avenue des Champs-Élysées). Ja jeszcze tam nie byłam, ale w najbliższym czasie na pewno ją odwiedzę i opowiem, czy faktycznie macarony w tym miejscu smakują najlepiej! :)

Kurde, ale zgłodniałam! :)





środa, 27 marca 2013

"Kobieta Niespodzianka" J. Kołodziejczak

Co kilka miesięcy zamawiamy sobie z Tatinkiem kilka książek z polskiego Empiku i zaczytujemy się w nich bez pamięci. Gdy byłam w ciąży, przeczytałam ich całe mnóstwo :) . Obecnie zrobiły mi się lekkie zaległości, ale postaram się je nadrobić !


 Po książkę Janusza Kołodziejczaka sięgnęłam po przeczytaniu wielu pochlebnych opinii; nie spotkałam się w internecie z żadnymi słowami na "nie" !  Wszędzie napotykałam zwroty "lekka" , "zaskakująca", "przyjemna", "skłaniająca do refleksji" ... Miałam ochotę akurat przeczytać coś o rodzinie; coś o zmianach w związku; coś o dzieciach. W końcu byłam w ciąży i było mi to najbliższe!

Ale rozczarowałam się. Miało być lekko, miało się przyjemnie czytać... Nie spodziewałam się jednak, że przez tą książkę będzie tak trudno przebrnąć, a jest naprawdę krótka! . Czułam się tak, jakbym czytała poradnik dla kobiet 40- letnich w kiepskim, kioskowym wydaniu ! Autor tłumaczył każde poszczególne zdania z "polskiego na polski". Dyktował mi jak mam odbierać emocje, które jasno zostały przedstawione w zdaniu wcześniejszym. 

Przyznaję, że rzadko sięgam po książki polskich pisarzy, a teraz jeszcze bardziej się zniechęciłam. Co prawda wczułam się w sytuację rodziny Andrzeja i rozumiem przesłanie tej książki, ale Panie Autorze nie pisz proszę takim językiem, jakby Czytelnik nie miał swojej wyobraźni! 

Ktoś z Was czytał tą książkę ? Albo może inne tytuły tego autora?
Jakie macie spostrzeżenia?

Ząbkowanie. Odcinek nr 500 !

Jak już Wam wspominałam - ząbkujemy ! I nie jakoś tam delikatnie, ale męczymy się z kilkoma przypadkami - przynajmniej tak się rodzicom samej zainteresowanej wydaje. 

Zaczęło się od przerywanego snu nocnego. Amelka płakała za smoczkiem, ale na szczęście gdy tylko go dostała od razu zasypiała. Od kilku dni jednak jest marudna w ciągu dnia, mało ze mną "rozmawia" i widać w oczkach, że niezbyt dobrze się czuje. W niedzielę też  była lekko rozpalona, w poniedziałek także. Kiepsko też zaczęła jeść, a to chyba martwi mnie najbardziej, bo przecież musi jeść, by mieć siłę ! ( kurde, chyba brzmię jak moja mama czy babcia!). Wczoraj po południu wydawało się nam, że jest już lepiej. Bawiła się i śmiała, na spacerze zaczepiała ludzi :-) . Ale wieczorem znowu Żabuszka nie mogła zasnąć i w nocy też się często kręciła...

I dziś kolejny etap. Pojawiła się nam wysypka na pleckach, brzuszku i w pieluszce. Nie wygląda na to, że jest to dla niej uciążliwe, nie drapie się. Zajrzałam oczywiście na fora internetowe (choć już milion razy postanowiłam sobie, że tam nie zajrzę!) i najbardziej wygląda mi to na trzydniówkę. Ząbkowanie osłabiło jej organizm i od razu dopadła ją infekcja ! Może nie miałyśmy temperatury sięgającej 40 stopni, ale mam nadzieję, że to tylko ta trzydniówka ! Oczywiście czytając komentarze przerażonych mam, znalazłam jeszcze wiele innych schorzeń , ale nawet nie chcę Wam tutaj ich przedstawiać. Wystarczy, że ja cała się tu trzęsłam jak to czytałam !

Internet stał się kompendium wiedzy, ale już w ciąży przekonałam się, że trzeba te informacje weryfikować na różne sposoby,  bo inaczej można zwariować. Nieraz myślałam, że coś z Amelką w brzuszku nie tak, bałam się gdy coś tam mnie zabolało lub gdy Amelia choć na chwilę przestała się ruszać o swoim czasie ( bo miałyśmy taki rytm dnia : rano ok. 5 wielkie kręcenie w brzuszku, pewnie w poszukiwaniu jedzenia i potem ok. 22, kiedy to ja zmęczona po całym dniu usiłowałam zasnąć ;). Wchodziłam wtedy na różne fora i strach mnie oblatywał. Kilka razy, właśnie przez internetowe artykuły, nękałam mojego lekarza dziwnymi pytaniami. Na szczęście rozwiewał moje wątpliwości i mogłam spokojnie wrócić do swoich zajęć !.

Miłego dnia Wam życzę,
Mam nadzieję, że kolejny post o Amelce będzie już bardziej optymistyczny.  Musimy bowiem wygospodarować czas na poszukiwanie kreacji na urodziny oraz na porządki w szafach ! :))

wtorek, 26 marca 2013

Comment ça va ?

Dziś będzie mowa o francuskim powitaniu, do którego jeszcze nie do końca przywykłam.  

Francuzi tuż po "Bonjour" lub "Salut" zawsze pytają siebie nawzajem : "ça va" ?, co oznacza mniej więcej tyle samo, co w języku angielskim " How are you ?" . Oczywiście nie wypada odpowiedzieć inaczej niż, że jest okej i spytać, czy u naszego rozmówcy także. Jest to zwyczaj widoczny nie tylko wśród znajomych, ale Pani / Pan w sklepie też nas może o to zapytać lub my ją / jego. Pytanie to z góry narzuca nam odpowiedź i tak naprawdę jest rzucone bardziej grzecznościowo. I zarówno tutaj we Francji, jak i w Polsce przy okazji rozmowy w języku angielskim zawsze budzi to we mnie uśmiech, ponieważ mam wrażenie, że tak naprawdę i tak nikt nie słucha mojej odpowiedzi ;)).

Z wymianą tych kilku słów ściśle jest powiązane powitanie dwoma całusami. Inna liczba pocałunków nigdy się nie zdarzają w tej sytuacji! Zawsze muszą być to dwa całusy, w oba policzki! I nie tylko kobiety tak robią, ale mężczyźni także ! I chociaż ich usta tak naprawdę muskają tylko twarz rozmówcy, to i tak buziaki muszą być !! Oczywiście Pani / Pan ze sklepu nas nie ucałuje, jeśli go nie znamy. Wystarczy jednak być znajomym znajomego a już na dzień dobry będziemy pięknie przywitani i ucałowani! :)

W Polsce takiego zwyczaju nie mamy. Jeśli kogoś poznajemy, to wyciągamy do niego dłoń. Natomiast jeśli kogoś już dobrze znamy, to dajemy mu buziaka i nigdy nie zastanawiamy się nad tym, że tych buziaków ma być jeden lub dwa ( no przynajmniej ja tak mam! :))

Mimo, że możemy być uznani przez obcokrajowców za niegrzecznych lub zarozumiałych, to ja jednak wolę szczerość, a nie takie sztuczne wypowiadanie tekstów.

A Wy co o tym myślicie?

Czekoladowe znaczki pocztowe

Od kilku lat na belgijskim rynku pocztowym można było znaleźć znaczki zapachowe, które stały się wielkim hitem. W związku z tym sukcesem, od kilku miesięcy starano się o wyprodukowanie czekoladowych znaczków pocztowych. I już są !

Od 25 marca w sprzedaży jest pół miliona sztuk znaczków czekoladowych! Jak informuje Agencja Radiowa, seria pięciu o różnych wzorach kosztuje ponad 6 euro.

W pierwszym dniu sprzedaży stały się one głównie łupem filatelistów oraz zainteresowanych turystów. A cała zabawa polega na tym, że przód znaczka pachnie czekoladą, a zlizując klej z tyłu poczujemy jej wspaniały, belgijski smak!

"Stosujemy specjalne techniki produkcji, standardowy klej zastąpiliśmy olejem kakaowym. Stąd ten aromat znanej na całym świecie belgijskiej czekolady" - oznajmił Polskiemu Radiu rzecznik belgijskiej poczty Fred Lens.  Lizanie znaczka przestało więc być przykrą koniecznością! 



Belgia jednak nie poprzestaje na znaczkach zapachowych czy też czekoladowych ! Wyprodukowano także świecące znaczki pocztowe, które mają przypominać, że trzeba być widocznym na drodze. Natomiast z okazji rocznicy Instytutu Meteorologii wydano także serię znaczków przedstawiających zielone drzewa. Te znaczki, po dotknięciu palcem lub ogrzaniu do 25 stopni Celsjusza zmieniają barwy na zimowe lub jesienne !! 
 

poniedziałek, 25 marca 2013

Bo nie planowałam nic kupować...

Naprawdę nie planowałam nic kupować. To miał być sobotni, rodzinny spacer po smacznym obiadku. Jak zwykle udaliśmy się po prostu przed siebie, bo tu w Paryżu niemal zawsze można dotrzeć do interesujących miejsc. Szukaliśmy też wiosny, kwiatów, zalążków listków na drzewach... i znaleźliśmy !!! Piękne żonkile :))
I tak sobie szliśmy i szliśmy i nagle zobaczyłam Pana, wokół którego było zgromadzonych bardzo dużo osób, głównie kobiet ! :) Podeszliśmy bliżej i wpadłam w szał oglądania. Zakupiłam trzy piękne opaski za grosze ! Pewnie bym tam jeszcze szalała, gdyby nie Tatinek, który zaczął marudzić, że Amelia już chce wracać do domku. 

Tiaaa jasne  ;- )


Poniżej zdjęcia moich perełek : dwie z nich fantastycznie nadają się na wiosnę/lato !! :) a trzecia pięknie będzie się prezentować także wieczorową porą ;)

Ach ! Jak nawet takie drobne zakupy potrafią poprawić kobiecie humor !




Śniadanie Wielkanocne

Moje śniadanie w Pierwszy Dzień Wielkanocy zawsze wyglądało tak samo. Po całym dniu sobotniego postu, w końcu można było zakosztować w łakociach, których aromat ulatniał się ze święconki oraz z piekarnika... Wszyscy zbieraliśmy się przy stole, najstarszy w rodzinie dzielił między wszystkich jajko i chlebek z koszyczka oraz składaliśmy sobie wzajemnie życzenia. Następnie zasiadaliśmy do wspólnego śniadania, oczywiście zawsze był to żurek. I nie wiem jak to się działo, ale właśnie też żurek smakował mi zawsze najbardziej i mogłabym go jeść przez całe dni Świąt.

Kiedyś Wielkanoc nie była dla mnie tak ważna jak Boże Narodzenie. Zupełnie inaczej podchodziłam do tych Świąt, najbardziej skupiając się na tym, że będzie Lany Poniedziałek i trzeba jakoś uniknąć bycia mokrym ;- )

Moje podejście zmieniło się natomiast, gdy przyjechaliśmy tutaj, do Paryża i to na mnie spadło zadbanie o rodzinną, ciepłą atmosferę. Rok temu Wielkanoc spędziliśmy bowiem tutaj- sami, a ja z Amelką w brzuszku jeszcze. Nie muszę chyba mówić, jak bardzo było mi przykro, że nie spędzę tych Świąt z mamą... To był ten pierwszy raz, gdy na Święta nie pojechaliśmy do domu. 

Jednakże było pięknie ! W sobotę byliśmy z koszyczkiem w kościele, w niedzielę także wybraliśmy się na Mszę... Już w poniedziałek zabrakło mi siły na dojechanie do kościoła i odpoczywaliśmy w domu, delektując się przygotowanymi przeze mnie rarytasami. Nic dziwnego, że myślałam tylko o relaksie, bo już tydzień później Amelia pojawiła się na świecie.

W tym roku również będziemy sami, choć już zupełnie inaczej do tego podchodzę. Już nie czujemy się tutaj tak bardzo samotni, mamy znajomych, z którymi być może uda się nam zobaczyć i podzielić jajeczkiem ;- ) A przede wszystkim jest już Amelia, nasz mały zajączek ! :)

Czas też przygotować Wielkanocny stół. Ja już od miesiąca szukam inspiracji. 
Zobaczcie jak pięknie, a zarazem niedrogo można przygotować te Święta !








niedziela, 24 marca 2013

Niedzielne refleksje :-)

Dzisiaj niedziela, dzień odpoczynku i totalnego relaksu, bo w końcu jest weekend ! 

Ale zaraz, zaraz. Co to jest weekend ??  

Już zapomniałam znaczenie tego słowa ! Bo przecież pobudka jak zwykle około 8, śniadanko Amelki, śniadanko dorosłych, a też i obiad trzeba zrobić. I znowu obiadek Amelki, obiad dorosłych ;-) A przed nami podwieczorek, i jeszcze spacer, a potem kolacja, sen i znowu poniedziałek ;) 

A odróżniam poniedziałek od weekendu tylko tym, że Tatinek do pracy rano wychodzi i Amelia mu pomachać może... No i też dziś byli u nas goście, a jutro już nie byłoby takiej okazji, bo także pracują.

Czas leci niesamowicie. Już dziś wręczyliśmy im zaproszenie na urodzinki Amelki, bo jakby nie patrzeć zostały nam do tego wielkiego dnia tylko 3 tygodnie... Grafik robi się więc coraz bardziej napięty! 
Bo przecież trzeba zamówić tort; bo przecież trzeba zakupić kreację dla Małej Księżniczki; bo przecież trzeba poćwiczyć pompowanie balonów; bo przecież trzeba nauczyć Amelkę dmuchać świeczki; bo przecież trzeba kupić prezent córeczce...

I w końcu może też siebie samą zrobić na bóstwo... choć patrząc na zdjęcia z chrzcin widzę, że nie do końca mi się to udaje odkąd Amelia jest na świecie, bo jakoś nie ma czasu na stanie przed lustrem, a tym bardziej wyszukiwanie odpowiedniej sukienki dla siebie ;)) Teraz najważniejsza jest Ona, a już niedługo jej roczek i pewnie też pierwszy kroczek ! :)